30-04-218
Z zatłoczonego Mostu Karola wyruszyliśmy chyżo tak jak nas nawigacja prowadziła, prosto do praskiego ZOO.

Ogród zoologiczny w Pradze – zoo w Pradze, w Czechach. Został założony w roku 1931 z celem "badania zoologii, ochrony przyrody i edukacji społeczeństwa" w dzielnicy Troja w północnej części Pragi. Zoo ma powierzchnię 45 hektarów (111 akrów) i około 4600 zwierząt reprezentujących 630 gatunków z całego świata. Zoo w Pradze przyczyniło się znacząco do zachowania konia Przewalskiego. Przez wiele lat znajdowała się tu największy hodowla tego gatunku na świecie. W 2008 r. Forbes Traveler Magazine wymienia praskie zoo wśród najlepszych na świecie ogrodów zoologicznych[1] źródło https://pl.wikipedia.org/wiki/Ogród_zoologiczny_w_Pradze

Pod koniec naznaczonej zagubieniem w nowym miejscu drogi
do zoo naszym oczom ukazały się obrośnięte młodymi winoroślami zbocza wzgórza
na którym znajduje się ogród botaniczny oraz po przeciwnej stronie zabudowania
zamku Trojskiego. Po zjawiskowej architekturze praskiej starówki, były to
widoki lżejsze, niemniej cieszące nasze oczy.

Zsiadłszy z motocykla, udaliśmy się na obowiązkowe knedliczki, w restauracji przy zoo serwowane z nadzieniem z wędzonego boczku, podawane na aromatycznej, duszonej kiszonej kapuście z kminkiem - tak proste a tak pyszne :) Najedzeni i napojeni malinową lemoniadą udaliśmy się do kas, gdzie kasjerka zdziwiona spytała się czy na pewno chcemy bilet - wszak za 45 minut zoo będzie zamykane. Szybka decyzja - chcemy.
Pierwsze co rzuciło się w oczy to źródełko wody z wydrążonym w kamieniu labiryntem - miejsce gdzie dzieci, dorośli, zwierzęta ( do praskiego zoo można przyjść z psem) mogą zamoczyć nogi i się ochłodzić.
Od wejścia zoo robi bardzo miłe wrażenie, jest zielono, pachnąco, miejsce bardzo zadbane, aż szkoda, że mamy tak mało czasu.

Pierwszy punkt programu i mój mroczny obiekt pożądania - Król Julian, czyli wybieg lemurów. Oglądając zdjęcia polecone przez wujka google, oczami wyobraźni widziałam siebie niczym królową ośrodku uroczego stadka pasiasto-ogoniastych, jednak otrzeźwił mnie policzek od brutalnej rzeczywistości - te łąjzy w poważaniu miały ludzi, skakały, wylegiwały się na bezpiecznych pozycjach nie zwracając uwagi na obserwujący je tłum, jedynym miejscem gdzie były w miarę na wyciągnięcie ręki była gałąź pełniąca funkcję...kibelka ;) Cóż było robić, poobserwowaliśmy, porobiliśmy zdjęcia i poszliśmy do kolejnej atracji.

A były nią pingwiny. Do dyspozycji miały spory wybieg ze skalistą plażą oraz basen, jednak podczas naszej wizyty nie korzystały z niego, jak się domyślamy - to był czas trawienia obiadu.

Kilka stało w bezruchu, kilka grzało się w słońcu
dosłownie rozlewając na kamieniach. Tylko jeden zachowywał się jak Rico (
Pingwiny z Madagskaru ) i maniakalnie wręcz usiłował złapać karteczkę, którą za
szybą machał mu mały chłopiec. Energia i zapał godne podziwu!

Statyczność bohaterów oraz tykający zegarek skłoniły nas
do dalszych poszukiwań - na naszej drodze pojawiły się spożywające podwieczorek
tapiry. Kiepski dostęp spowodował szybkie oddalenie się w poszukiwaniu
kolejnych zwierzaków, aczkolwiek śmieszne to stworzenia - sięgając po kawałek
buraka czy jabłka wyciągały długie ryjki tak, że wyglądały niemal jak
mrówkojady. No i to umaszczenie :)

Dalej minęliśmy sitatungi - łagodne
bawołowate w paski, skubiące spokojnie trawę nad zaimprowizowanym strumieniem.

Weszliśmy do malej, dość parnej ptaszarni z wodospadem, przeszliśmy się po
uroczych mostkach wśród stawów obrośniętych bambusem, natknęliśmy się na
wydające dziwne dźwięki pelikany, podziwialiśmy majestatyczne drapieżne ptaki,
w robiących wrażenie zbyt małych wolierach.

Dwukrotnie oglądaliśmy festiwal barwnych flamingów, w trzech w sumie odmianach. Niektóre były tak przepięknie upierzone - intensywność pomarańczu, różu przyprawiała o zawrót głowy. Kolory wzbudzały zachwyt a karykaturalnie cienkie nogi- rozbawienie.
Nie do śmiechu za to było w ogromnym terrarium z gadami. Spokojnie wylegujące się i pływające żółwie stanowiły kontrast dla czujnych i robiących wrażenie spiętych, gotowych do ataku gawiali - bardzo ciężkich do trzymania w niewoli, charakterystycznych ze względu na długi i cienki pysk, krokodyli. Piękne i straszne :)
Generalnie zwiedziliśmy tylko niewielki fragment dolnej części zoo. Do części do której można się dostać także za pomocą kolejki linowej, niestety nie dotarliśmy. Pozostał niedosyt ale i też postanowienie powrotu na dłuższą niż tego dnia, chwilę. Wszak Czechy są niemal za rogiem :)


Dwukrotnie oglądaliśmy festiwal barwnych flamingów, w
trzech w sumie odmianach. Niektóre były tak przepięknie upierzone -
intensywność pomarańczu, różu przyprawiała o zawrót głowy. Kolory wzbudzały
zachwyt a karykaturalnie cienkie nogi- rozbawienie.

Nie do śmiechu za to było w ogromnym terrarium z gadami.
Spokojnie wylegujące się i pływające żółwie stanowiły kontrast dla czujnych i
robiących wrażenie spiętych, gotowych do ataku gawiali - bardzo ciężkich do
trzymania w niewoli, charakterystycznych ze względu na długi i cienki pysk,
krokodyli. Piękne i straszne :)

Generalnie zwiedziliśmy tylko niewielki fragment dolnej części zoo. Do części do której można się dostać także za pomocą kolejki linowej, niestety nie dotarliśmy. Pozostał niedosyt ale i też postanowienie powrotu na dłuższą niż tego dnia, chwilę. Wszak Czechy są niemal za rogiem :)